niedziela, 25 sierpnia 2013

19 Bolesławieckie Święto Ceramiki



Kto by pomyślał, że patrzenie na ceramikę może człowieka tak zrelaksować:)
Spacery, ceramika, zakupy, glinoludy, rozmowy z przyjaciółmi…































Ceramiczny zawrót głowy:)


czwartek, 15 sierpnia 2013

Bar Vega



   Ostatnimi czasy w oko wpadł nam chyba najstarszy bar wegetariański we Wrocławiu. I podobno pierwszy w Polsce. „Hańba nam” jak powiadają ulubione pingwiny z kreskówek męża, nigdy tam jeszcze nie zawitaliśmy, a podobno warto. Nadrabiamy tę klęskę w łatwy sposób wybierając się wprost w osławione  miejsce. 


    Zaraz po wejściu rzuciła nam się w oczy kolejka dosyć sporych rozmiarów i mała ilość wolnych miejsc, zarówno w lokalu jak i przed ( super, że stoliki wystawione są na zewnątrz).  Nic to, dużo ludzi, więc zapewne jedzenie musi być dobre. Hołdujemy „zasadzie nie odwiedzać miejsc gdzie wionie pustka”, ponieważ zazwyczaj jest mało, smacznie i nieciekawie. Nie w Barze Vega:), tu jest kolorowo, gwarno i wesoło. A więc ustawiamy się w kolejce; jest spora, a więc i czasu sporo mamy na wybór potraw. 




   Powoli posuwając się do szczytu kolejki wpatrując się w ciasta mąż stwierdza, że nie wyjdzie jeśli nie dostanie sernika, a właściwie tofurnika. Wybór potraw jest spory, ale decydujemy się właściwie na klasykę, nie komponujemy, wybieramy gotowe zestawy, które wyglądają dla naszych głodnych, spragnionych oczu na najbardziej apetyczne. Mąż, który na co dzień nie jada ziemniaków, rzuca się na zestaw z ziemniakami, do tego zraz wegetariański oblany apetycznym sosem grzybowym i surówka z marchwi. Oczywiście nie odchodzi od kasy, do chwili kiedy w jego ręce nie wpadnie tofurnik. Ja wybieram rozsądniej: obserwuję potrawy i klientów, szukam typowej potrawy, która mogłaby określić sławę lokalu i wybieram również zestaw, ale oparty na kaszy gryczanej i wspaniale wyglądający kotlet z szpinakiem, do tego surówka z białej kapusty, która wygląda zachęcająco i eksperyment w postaci cola Ubuntu i Mate Cola. Nie piliśmy ich wcześniej, a ciekawość zwyciężyła nad naturalnymi sokami które mamy na co dzień w naszym menu.

   Dostajemy jedzenie, ceny są zachęcające: za całość zapłaciliśmy około czterdziestu kilku złotych (dania dla dwóch osób z napojami i deserem męża), jest nieźle, super wygląda i zachęcająco pachnie.
Dopadamy do wolnego stolika i rozpoczynamy degustację nie bardzo zwracając już uwagę na otoczenie. Jedzenie jest smaczne i w dużej ilości. Troszkę za mało przypraw, ale za to świeże i pachnące oszałamiająco. Porcja męża znika w błyskawicznym tempie; nie pozwolił mi nawet spróbować swojej potrawy, po jego rozmarzonych oczach wnioskuje że było niezłe. Dopadam ciasta zanim pochłonie w całości. Nie przepadam za sernikami, ale to ciasto ma przyjemną fakturę i naprawdę niezły smak. Uszczknęłam jedynie kawałeczek,  niestety muszę oddać, ponieważ mąż już zaczyna zdradzać objawy wściekłego wilka i za chwilę zacznie na mnie warczeć. Kasza gryczana jest ok ( dużo jej było i nie ogarnęłam całej porcji ), surówka z kapusty bardzo dobra, ale to kotlet szpinakowy rządzi:). Eksperymentalna cola w smaku bardzo sympatyczna, zdecydowanie mniej słodka niż oryginał, ale to efekt wyłącznie na plus. Wytaczamy się z baru zadowoleni i najedzeni, spokojnie będziemy się tam pojawiać, aby sprawdzić resztę smakołyków serwowanych w menu. Możemy polecić to miejsce i potwierdzić jego dobrą sławę:  jest pysznie i sympatycznie.



   Acha, pragnę szczerze nadmienić, że po posiłku jednak nieco się rozejrzałam. Moją uwagę przykuły: wyeksponowane cegły, boazeria ze starych mebli, świetliki, książki na półkach, stół społeczny z pięknymi lampami nad nim wiszącymi, kawałki balustrad zmienione w parawan, a przede wszystkim stare (wyglądające na przedwojenne) płytki tworzące przepiękną dekorację na ścianach tuż przy podłodze.




Bar Vega, ul. Sukiennice 1/2, wejście od Rynek 27a, Wrocław

Błyskawiczny kurczak z serem feta



     Wróciliśmy właśnie z małej przebieżki rowerowej wspartej kawą na mieście, nie chce się nic gotować… A już dłuższe siedzenie w kuchni przyprawia o dreszcze. Pada szybka decyzja: max 15 minut na przygotowanie posiłku, kombinacja: szybko smacznie i rozsądnie. Padło na kurczaka i oczywiście coś do tego. W lodówce znalazło się kilka sympatycznych warzyw i pierś z kurczaka, chwila konsternacji i widzę:  ser feta wdzięczy się koło musztardy, w kącie wypatruję ogórków i szczęście niepojęte objawia mi się w postaci słoika korniszonów. Do dzieła…


Najlepiej robić na 4 ręce: jedna osoba robi kurczaka, druga surówkę. Tak jest szybciej i zabawniej.



Surówka:

Pomidor, ogórek, papryka, bazylia, pieprz, odrobina sera feta ( aby nie solić ) i jogurt.

Kompozycja zależna od własnej kreatywności i tak będzie pyszne. Pewnie zwrócicie uwagę pomidor i ogórek – nie łączy się… Łączy, łączy, a nie łączenie jest mitem kulinarnym, który powtarzany do znudzenia urósł do prawdy objawionej, my łączymy i cieszymy się z tego połączenia, zarówno z kolorystyki jak i z smaku.





Kurczak:

Kawałki kurczaka rozbijam na cienkie paski, smaruję z jednej strony musztardą z gorczycą (najlepsza francuska, ale można użyć każdej), dokładam kawałeczek sera feta i kawałek korniszona. Całość zwijam z wielkim pietyzmem aby nam się owa kulka (lub roladka) nie rozpadła, na koniec rękami zwilżonymi w zimnej wodzie jeszcze kształtuję kulkę (lekko się sklei pod wpływem odrobiny wody), posypuję grubo zmielonym czarnym pieprzem i odstawiam na 5 minut czekając na rozgrzanie elektrycznego grilla. Można smażyć na patelni na odrobinie masła ale polecam smażenie beztłuszczowe. 


 Po około pięciu minutach sprawdzam temperaturę grilla i na mocno rozgrzaną powierzchnię układam kurczaka i piekę po około 5 minut z każdej strony. Dekoruję jeszcze czarnym sezamem dla estetyki i smaku. Podaję z odrobiną sosów chili ( uwielbiam szczególnie te słodkie), można kupić gotowy w sklepie lub zrobić samemu.


Całość jest prosta i bajecznie dobra i przede wszystkim nie zajmuje dużo czasu…