Korfu, a właściwie
Kerkira, wyspa która będę bardzo dobrze wspominał ze względu na niezwykły urok
i ciszę która nas tam powitała. Urok i ciszę, no i komary, bo o nich muszę
koniecznie wspomnieć. Te małe „gady”, które w uroczy sposób rozwalały nam
prawie każdy wieczór, ale od początku.
Wioska St.Spyridon, położona przy samym północnym brzegu z
niesamowitym widokiem na góry Albanii, której niewątpliwą atrakcją jest ujście
słodkiego jeziora do morza, to bardzo urokliwe miejsce,
no właśnie tylko z jednym minusem: komary. Wieczorami po zachodzie słońca czuliśmy się jak karmniki dla tych
wspaniałych owadów. Grecy nic z nimi nie robią, bo wiadomo: atrakcja turystyczna
park Natura 2000, sympatyczne miejsce usytuowane w odległości w sam raz
wystarczającej do dokarmiania owych sympatycznych „gadzin”. Ale od czego są
świeczki zapachowe? Dostępne w każdym sklepiku w okolicy. Można też spróbować
patentu z olejkami zapachowymi. My zastosowaliśmy wanilię, zresztą mało
skutecznie. Dopiero po powrocie dowiedzieliśmy się że działa olejek, tyle że
eukaliptusowy. Taki mały szczegół. Nie żałuję żadnego ukłucia, bo każde było
warte tego miejsca.
Dobra, dosyć o komarach, powspominajmy jedzenie. I tu było
też zaskoczenie dużą ilością makaronów; spodziewaliśmy się troszkę innej
kuchni. Śpiesząc z wyjaśnieniami : namieszała tu historia wyspy i jej różne
fale kolonizacyjne. Tu należy nadmienić, że pierwsze fale to VIII w p.n.e,
rywalizacja i liczne utarczki pomiędzy wyspą a Koryntem stały się przyczyną
wojny peloponeskiej (na wyspie popierano w konflikcie Ateny). Kolejne lata były
równie burzliwe, wyspa znajdowała się pod panowaniem Rzymian, Bizancjum,
Wenecjan i w końcu Turcji Osmańskiej w IX w.
była częścią republiki Siedmiu Wysp by po Kongresie Wiedeńskim znaleźć
się pod panowaniem Anglii a w XX w.
wrócić znowu do Grecji.
Ponad 50% wyspy to oliwki, pozostałe tereny porastają gaje
cytrusowe, kumkwat i winorośle oraz pastwiska. Małe wioski ze ściśniętą zabudową lub z rozrzuconymi po
stokach domami wyglądają cudownie. Co chwila widać gdzieś tawerny i małe
lokaliki z cudownym jedzeniem które w wyniku różnych wpływów kulturowych jest
niesamowicie urozmaicone, jak na Greków. Jednym słowem mały raj.
Mogę się rozpływać nad lokalnymi przysmakami w stylu sera
feta czy saganaki (smażony ser) aromatycznych sosów tzatziki, oliwek w milionie
smaków, sałatek greckich i nie tylko, czy potraw które trzeba spróbować
koniecznie, najlepiej w barze gdzie przesiadują tubylcy i mam tu na myśli
pastisadę, czyli kawałki
duszonej cielęciny pływające w sosie pomidorowym razem z małymi
cebulkami dodającymi słodkości i cudownej lekkości potrawie,
tradycyjnie podawanymi z makaronem i wszechobecnym parmezanem. Moje ulubione soulvaki
czyli mięsne szaszłyczki bez warzyw lub zapiekanka makaronowo-bakłażanowo-ziemniaczana szczodrze udekorowana sosem pomidorowym w dwóch wariantach wegetariańskim i mięsnym czyli moussaka. Coś wspaniałego.
I na koniec muszę wspomnieć o sortifo,
które również przypadło nam do gustu. Są to kawałki wołowiny gotowane powoli w
occie z czosnkiem i pietruszką, podawane z ryżem lub nowomodnie z frytkami i do
tego oczywiście miejscowy przysmak - białe wino retsina z głębokim żywicznym
smakiem o cierpkim cytrusowym aromacie, jednym słowem pycha. Na deserek
fundowaliśmy sobie baklavę i szklaneczkę kumkwatu - lokalnego słodkiego napoju z owoców,
które zawędrowały tu aż z Chin i do dzisiaj przetwarza się je na wyspie w
dziesiątki różnych produktów, zarówno z procentami jak i spożywczych. Do tego frape i świeży sok pomarańczowy.
Na koniec powiem tak: byliśmy tam pierwszy raz, lecz nie
ostatni. Tak dużo jeszcze przed nami miejsc na wyspie i tak dużo jeszcze
knajpek. Nie mogę się już doczekać, wspominam z sentymentem i błogim
smakiem.
Filmik:
Filmik: