Właściwie o Grecji mógłbym mówić
tylko w samych superlatywach, właściwie ale zawsze znajdzie się coś co może
wpłynąć na „owo” właściwie. Tym razem wyprawiliśmy się na półwysep
Chalcydycki lub popularnie Chalkidiki –
półwysep w Grecji, u północnych wybrzeży Morza Egejskiego, na południowy wschód
od miasta Saloniki a raczej Thessaloniki jak brzmi prawidłowa nazwa miasta po
grecku, ale nie o tym. Wylądowaliśmy w finalnie w Possidi w Hotelu Thea, małym,
klimatycznym z rewelacyjną obsługą i umiejscowionym na wzgórzu w odległości 400
metrów od miasteczka i jakieś 150 m do plaży - głównie w dół, co oznacza powroty
pod górkę, ale mówię wam warto! Małe wyrzeczenie a przyjemności kupa no i jak
by nie była atrakcja, bo zejście na plażę jest co najmniej ciekawe :).
Ale nie o tym miało być, miałem
pisać o knajpach w Possidi w których jadaliśmy i które wywarły na nas wcale
ciekawe wrażenie.
Lakonicznie napisałbym: świetne jedzenie w tawernach, jakich
dokładnie spodziewaliśmy się w Grecji i było by to zapewne prawdą. Nie napiszę
tak. Jedzenie było rewelacyjne: proste i smaczne, cieszące oko i zmysły.
Obiecaliśmy sobie dokumentować owe cuda, ale nie wszystko to się udało, część
znikała jeszcze przed fotką, bo było zbyt dobre. Świeże ryby, sałatki greckie,
sery w przeróżnych konstelacjach i kalmary zarówno te grillowane jak i smażone
w głębokim tłuszczu. Nie wspominając o wspaniałych daniach mięsnych od
szaszłyków po duszone mięso i wreszcie o wspaniałym gyrosie który podbił nasze
podniebienia zarówno smakiem jak i kopiastymi porcjami. Do tego dodajcie
retsinę, frape i zimne piwo, które komponowało się w wszystkich możliwych wariantach.
Było pysznie, niepowtarzalnie i
wręcz rozkosznie, zapewne wrócimy do tego miejsca z największa przyjemnością,
szukając nowych atrakcji zarówno kulinarnych jak i tych przyziemnych związanych
z samym odpoczynkiem.