Najlepszy bób gotowała babcia Kazia (a sos z maślaków
babcia Krysia), ale byłam głupią gówniarą i nie uważałam.
Od trzech lat próbuję
metodą prób i błędów odtworzyć sposób - babci Kazi - gotowania bobu. Metodą
prób i błędów… Bardziej wychodzą mi błędy. Ale cóż, kto nie popełnia błędów ten
nic nie robi…
Moje wnioski: babcia kupowała na rynku duży dojrzały bób,
albo zrywała dojrzały z ogrodu. Teraz na straganach jest głównie młody (taki
czas). Tamten był duży, a po gotowaniu był miękki i mączny.
Tak, najbardziej lubię ten miękki i mączny. I z solą na
wierzchu…
No dobra, teraz robię tak: zalewam bób zimną wodą, stawiam
na gazie i gotuję ok. 20 minut. Po tym czasie w gotowości co parę minut próbuję
J. Jak już jest lekko
miękki – wsypuję łyżeczkę soli i łyżeczkę cukru. Gotuję kolejne 20 minut.
Zazwyczaj zostawiam małą dziurkę przykrywki żeby nie wykipiał. Czyli wychodzi
na tym etapie 40 minut. Od 40-stej
minuty wzmagam czujność i drepczę do garnka co 4 minuty (co przy ostatnim
gotowaniu nie było trudne, bo gotowanie odchodziło w drugiej połowie meczu
Polska-Niemcy Euro 2016, więc trudno było usiedzieć). Po tych 40 minutach
dosalam i docukrzam i jeszcze dodaję 2 łyżeczki masła. Zostawiam tak na 10
minut drepcząc wokół garnka. Odcedzam na druszlaku/durszlaku (czy jak to tam po swojemu
zwie) i na tym druszlaku/durszlaku zostawiam pod przykrywką do odparowania.
Tak, koniecznie, bo babcia Kazia tak zostawiała i on – bób – dochodził…
Cóż mogę powiedzieć… U nas on tak sobie dochodzi ok. 15
minut, ale jak Babcia Kazia robiła ok. południa to sobie dochodził dłużej, bo
wracałam z pracy o 16.30. Czyli reasumując: żeby był miękki i mączny, tak jak
lubię, musi dochodzić po gotowaniu pod przykryciem dłużej niż te 15 minut…
Konkluzja jest taka: uczyć się od babć !!!
One wiedzą co robią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz