„Szarlotka, szarlotka” słyszałam już od czwartku jak mantrę
powtarzane przez mojego potwornego męża ;). Jak tu nie ulec? Kobieta przecież
słabą płeć mając uległa jest i na ciągłe marudzenie receptę przecież ma. No
właśnie, na precyzyjne pytanie „Jaka?”
nie usłyszałam odpowiedzi, tylko sakramentalna” DOBRA” cały czas
powtarzane. Sami wiecie, dobra jest każda zrobiona według sprawdzonego
przepisu, ale czasami nadchodzi ta chwila gdy zaczynamy eksperymentować. A
zaczęło się tak: potwór ów kochany - co zerknął w przepisy - to wzdychał z
zachwytu i już wybór miał być prosty gdyby nie szukał kolejnych przepisów. Z
jednej strony marzyła mu się szarlotka klasyczna, z drugiej wspominał coś o
amerykańskim cieście z jabłkami, aby potem płynnie przejść do szarlotek
królewskich, lwowskich z bitą śmietaną a na koniec wspominał tarty i w ogóle
kruche ciasto mu się marzyło. Potrzeba - matka wynalazków - jak mawiają
filozofowie, a więc postanowiłam połączyć klasyczną szarlotkę z tartą i ciastem
z jabłkami.
Kruche ciasto jak do tarty, jabłka jak z ciasta
amerykańskiego, całość ładnie zamknięta w paskach z ciasta - aby i skojarzenia
były, ale całość zamknięta w postaci tarty:).
Szaleństwo, ale wyszło zaskakująco dobrze. Już po godzinie piekła się w
piekarniku i ścierką musiałam odganiać swego potwora, bo najchętniej siedziałby
na wprost piekarnika wpatrzony w ciasto i wdychał zapachy.
Upieczona, ale jeszcze nie całkiem ostygnięta, została porwana
w celu konsumpcji z dużą ilością mleka. Sądząc po odgłosach bardzo mu
smakowała. Ja za szarlotkami nie przepadam, ale skusiłam się na kawałek aby
sprawdzić owe achy i ochy. Zabrakło mi dzisiaj tylko lodów i odrobiny malin do
przybrania, ale może następnym razem zrobię ją z właściwym pietyzmem, zobaczymy:)
Ciasto na tartę lekko zmodyfikowałam z poprzednich
przepisów – po prostu potrzeba więcej ciasta.
Składniki na kruchy spód:
- ok. 2,5 szklanki mąki,
- 120 g masła,
- 2-3 łyżki cukru
pudru,
-1 łyżka cukru
waniliowego,
- 2 jajka.
Składniki na nadzienie:
- 4 jabłka,
- garść rodzynek,
- 10-20 g płatków migdałowych,
-szczypta soli, cynamon, kilka kropel cytryny.
Robię kruche ciasto, czyli ugniatam mąkę, masło, cukier
puder i waniliowy z jajami. Owijam w
folię i wkładam na 30 minut do lodówki.
Ciasto wałkuję i za
pomocą wałka przenoszę do formy ( wcześniej natarłam ją leciutko masłem).
Następnie ciasto obciążam fasolkami ( na papierze do pieczenia) i wkładam do
rozgrzanego do 200 stopni piekarnika. Piekę ok. 10-12 minut.
W tym czasie obieram jabłka, wycinam gniazda, tnę na kawałki, wrzucam na patelnię, posypuję brązowym
cukrem, zesmażam przez chwilę, dorzucam
garść rodzynek, 1 łyżkę miodu i płatki migdałowe, łyżkę masła. Całość
podduszam 3-5 minut ( ale trzeba uważać żeby jabłka się nie rozpadły), dodaję
do smaku szczyptę soli i cynamon.
Jak spód jest gotowy - masę z jabłek nakładam na ciasto, misternie staram się ułożyć paski na
wierzchu… hehe … fajna zabawa. Powstałą plecionkę smaruję mlekiem ( lub
białkiem) i posypuję brązowym cukrem. Wstawiam do piekarnika rozgrzanego do 180
stopni i piekę 20-30 minut ( do zarumienienia).
Po upieczeniu, a przed całkowitym zjedzeniem wygląda tak: