Ten weekend
to weekend lenistwa. Nawet
gotowanie odeszło na dalszy plan:)
Byliśmy na spacerze, grzechem było by siedzenie w domu w tak
słoneczny dzień. Za to wiało
niesamowicie. Mroźne powietrze i dwugodzinna atrakcja zwana spacerem skłoniły nas do pomyśleniu o
posiłku. Ale z drugiej strony… niedzielne lenistwo, wysprzątana kuchnia… O
tak.. dziś obiad poza domem:).
I tak trafiliśmy do Masala Indian Restaurant na ul.
Kuźniczej.
Kolorowe, ale skromne
wnętrze, gdzie motywem przewodnim wystroju są słonie, rozświetla kolorowa aleja
lampionów, otwarta kuchnia z piecami tandoori, kucharze z Indii i obejrzany
kilka miesięcy wcześniej program Roberta Makłowicza w którym gotował w Indiach wraz
z właścicielami „Masali” …
Trzeba spróbować!
Na początek przekąska z tybetańskich pierożków.
Danie główne męża: Maithy Chicken Masala z kurczaka w sosie z
orzechów nerkowca z dodatkiem jogurtu, cebuli i orientalnych przypraw. Do tego
chlebek naan pieczony na kamieniu.
Dla mnie: talerz grillowanych w piecu tandoor warzyw:
tandoori aloo, paneer, veg seekh, vegetable masala til kebeb podane z sałatką
orientalną i sosem miętowym.
Zaskoczyło nas, że nie jest na ostro, ale w sumie my Europejczycy
mamy inny zmysł smaku i myślę, że właściciele „Masali” musieli pójść na swego
rodzaju kompromis. W każdym razie przy następnej wizycie poprosimy o doprawienie „po hindusku”. Biorąc
pod uwagę, że właściciele byli obecni na sali, myślę, że uwzględniliby naszą
prośbę.
PS. Było pyszne i mimo wysokich cen jak na Wrocław, na pewno
wrócimy do „Masali”:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz