sobota, 18 czerwca 2016

Sezon na bób

   Najlepszy bób gotowała babcia Kazia (a sos z maślaków babcia Krysia), ale byłam głupią gówniarą i nie uważałam.



    Od trzech lat próbuję metodą prób i błędów odtworzyć sposób - babci Kazi - gotowania bobu. Metodą prób i błędów… Bardziej wychodzą mi błędy. Ale cóż, kto nie popełnia błędów ten nic nie robi…
    Moje wnioski: babcia kupowała na rynku duży dojrzały bób, albo zrywała dojrzały z ogrodu. Teraz na straganach jest głównie młody (taki czas). Tamten był duży, a po gotowaniu był miękki i mączny.
Tak, najbardziej lubię ten miękki i mączny. I z solą na wierzchu…

   No dobra, teraz robię tak: zalewam bób zimną wodą, stawiam na gazie i gotuję ok. 20 minut. Po tym czasie w gotowości co parę minut próbuję J. Jak już jest lekko miękki – wsypuję łyżeczkę soli i łyżeczkę cukru. Gotuję kolejne 20 minut. Zazwyczaj zostawiam małą dziurkę przykrywki żeby nie wykipiał. Czyli wychodzi na tym etapie 40 minut. Od 40-stej minuty wzmagam czujność i drepczę do garnka co 4 minuty (co przy ostatnim gotowaniu nie było trudne, bo gotowanie odchodziło w drugiej połowie meczu Polska-Niemcy Euro 2016, więc trudno było usiedzieć). Po tych 40 minutach dosalam i docukrzam i jeszcze dodaję 2 łyżeczki masła. Zostawiam tak na 10 minut drepcząc wokół garnka. Odcedzam na druszlaku/durszlaku (czy jak to tam po swojemu zwie) i na tym druszlaku/durszlaku zostawiam pod przykrywką do odparowania. Tak, koniecznie, bo babcia Kazia tak zostawiała i on – bób – dochodził…

    Cóż mogę powiedzieć… U nas on tak sobie dochodzi ok. 15 minut, ale jak Babcia Kazia robiła ok. południa to sobie dochodził dłużej, bo wracałam z pracy o 16.30. Czyli reasumując: żeby był miękki i mączny, tak jak lubię, musi dochodzić po gotowaniu pod przykryciem dłużej niż te 15 minut…

Konkluzja jest taka: uczyć się od babć !!!


One wiedzą co robią.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz